-

damian-wielgosik

Polska zakwitnie pod berłem Matki mojej - czyli jak przecinają się różne drogi świętości

Dziwnie przecinają się drogi świętości pozornie bardzo różnych od siebie osób i rodów. Znajdą się tacy, dla których nie będzie to temat nieznany, bo przecież nie jest tajemnicą powstanie zakonu Karmelitów Bosych i wspólna działalność św. Teresy od Jezusa oraz św. Jana od Krzyża. Wiele osób na pewno kojarzy też spotkanie św. Franciszka i św. Dominika czy misję miłosierdzia błogosławionego księdza Sopoćko i św. Faustyny. To całkiem dobrze znane fakty, my natomiast zastanówmy się dzisiaj co łączy Miłosierdzie Boże, III Zakon Karmelitański, ojców redemptorystów oraz środową Nowennę do Matki Bożej Nieustającej Pomocy.
  
Zacznijmy od Sługi Bożego o. Bernarda Łubieńskiego, redemptorysty, który sprowadza członków swojego zakonu na ziemie polskie pod koniec XIX wieku. Jest to przedstawiciel rodziny, o której napisać można bardzo wiele i sama w sobie, cytując tutejszych klasyków, byłaby obszerną kanwą dla licznych doktoratów i prac magisterskich. Pisała swego czasu Pani Ewa Rembikowska tak:

Jeszcze raz powtórzę, szkoda że nikt serialu nie nakręcił o Steinkellerze, Wolickim, braciach Łubieńskich, Druckim-Lubeckim i kilku innych. Działo się wówczas dużo. No i ambasadorach pruskich, którzy pilnowali swojego interesu. http://ewa-rembikowska.szkolanawigatorow.pl/piotr-antoni-steinkeller-czyli-czowiek-orkiestra#199551

W przypadku Ojca Bernarda nie o interesach będzie mowa, a o czymś znacznie bardziej wznioślejszym – bo gdy sprawa tyczy się Matki Bożej Nieustającej Pomocy trudno mówić o rzeczach przyziemnych. Te zresztą mogą być z powodzeniem "przejęte" przez innych nawigatorów.

Najważniejsze w tej historii, którą można by "napocząć" na wiele sposobów jest to, że Ojciec Bernard 13 września 1864 puka do drzwi domu nowicjatu redemptorystów w Bishop Eton koło Liverpoolu w Anglii. Tutaj rozpocznie życie zakonne. To dość niecodzienna sytuacja, jeśli wziąć pod uwagę to, że rodzina Łubieńskich tych samych redemptorystów za współudziałem ministra Feliksa Łubieńskiego z Polski wypędziła. 

Gdy żegnał się z rodziną Bodenhamów w Rotherwas, ciotka przypomniała sobie, że jej dziadek, minister Feliks Łubieński przyczynił się do wypędzenia redemptorystów z Polski w roku 1808. W tym, co się stało, dostrzegła więc zrządzenie Bożej Opatrzności, by teraz Bernard jako redemptorysta mógł naprawić wyrządzoną przez swego pradziadka krzywdę i z powrotem Zgromadzenie do Polski sprowadzić. [2]

Rozważania o przodkach zostawiam Nawigatorom, my skupmy się na razie na drogach świętości, które nie raz i nie dwa rozpoczynają się podczas rekolekcji. Czytamy w biografii Ojca Bernarda tak:
  
Wprawdzie spotykał już zakonników: reformatów, kapucynów, dominikanów, jezuitów i redemptorystów, ale jeszcze w czasie wakacji w 1864 r., gdy był u rodziny Bodenhamów w Rotherwas i ciotka zadała mu pytanie – czy nie myśli o wstąpieniu do zakonu – Bernard odpowiedział – „Ja chcę być księdzem, ale nie na to, żeby być pasibrzuchem w klasztorze, lecz żeby pracować dla Pana Boga”. Ciotka odparła na jego zarzut – „Zakonnik w jednym roku więcej zrobi niż ksiądz świecki w dziesięciu latach”. Te słowa przez dłuższy czas nie dawały mu spokoju. Bernard modlił się wiele o światło i pomoc Bożą, by mógł podjąć właściwą decyzję. Bóg posłużył się zacnym i pobożnym wujem – Karolem Bodenhamem, który zastępował mu w tym czasie ojca. W przeddzień swoich imienin odbył z nim bardzo ważną rozmowę. Wuj poradził mu odbyć rekolekcje elekcyjne. Nazajutrz, po spowiedzi i komunii św., Bernard odczuł pewność, że musi być zakonnikiem i że nim będzie – „już nigdy odtąd ani na chwilę do dnia dzisiejszego nie wątpiłem, że jestem powołany do zakonu …”. [2]

Można by tutaj uczynić rozważania na temat drogi powołania, sposobu jego rozeznawania, filozofować bez końca. Myślę, że znacznie lepiej niż ja dokona tego w tym tekście ktoś inny, ale nieco później. Tymczasem przeskoczmy kilka wersów w biografii aż do ślubów zakonnych Ojca Bernarda, które złożył 7 maja w 1866 roku. Miesiąc maj, a więc pierwszy raz musi pojawić się w naszej historii Matka Boża:  
  
Studenci w Bishop Eton byli w tym czasie pod wrażeniem wiadomości o przekazaniu w Rzymie 26 kwietnia 1866 r. do kultu publicznego ikony Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Postanowili „wypróbować” nadzwyczajną moc obrazu i wymodlić cud uzdrowienia dla profesora filozofii o. Franciszka Halla, który od kilku lat cierpiał na ataki paraliżu. Rozpoczęli więc nowennę w intencji chorego ojca. Ich modlitwa została wysłuchana. Choroba już nigdy nie wróciła. To cudowne uzdrowienie wywołało istny „wybuch nabożeństwa” do Matki Bożej Nieustającej Pomocy wśród studentów. Dla Bernarda Maryja w swoim cudownym obrazie stała się odtąd gwiazdą przewodnią na drodze powołania, a samo nabożeństwo do Niej nadało nowy sens jego życiu. [2]

Życie nie oszczędziło również Ojca Bernarda, który początki swojego kapłańskiego życia spędza w Anglii i Austrii, by powrócić do ojczyzny, fundując zakon redemptorystów w Mościskach (dzisiejsza Ukraina) w 1883 roku:  

Źródłem oczyszczenia z ludzkich słabości, a jednocześnie sposobnością do nieustannego zapierania się siebie aż do śmierci stała się dla o. Łubieńskiego ciężka choroba, na którą zachorował w styczniu 1885 r., a która uczyniła go kaleką na resztę życia. Odprawiając mimo przeziębienia swoje doroczne dziesięciodniowe rekolekcje, trzeciego dnia poczuł się tak słaby, że po Mszy św. trzeba go było odprowadzić do celi i położyć do łóżka. Miejscowy lekarz stwierdził aż 4 choroby, z których każda mogła zakończyć się śmiercią. Przez dwa tygodnie leżał nieprzytomny. W nocy z 20 na 21 stycznia stan się tak pogorszył, że przyniesiono mu Wiatyk i udzielono ostatniego namaszczenia. Lud mościski codziennie modlił się przed obrazem MBNP o uzdrowienie dla niego. Wreszcie 18 lutego gorączka ustąpiła. Niespodziewanie jednak 1 marca choroba przypuściła nowy atak. Gdy za pozwoleniem lekarza próbował wstać, siły go nagle opuściły. Zdążył jeszcze zawołać pielęgnującego go brata, by go podtrzymał. Tym razem lekarz stwierdził paraliż całego organizmu. O. Bernard nie mógł ruszyć ani ręką, ani nogą. Po zastosowaniu codziennych masaży i kąpieli siarczanych ustąpiło niebezpieczeństwo śmierci. Dopiero jednak 5 czerwca przyniesiono o. Łubieńskiego po raz pierwszy do refektarza na wspólny obiad. Później z polecenia o. prowincjała przewieziono go do Wiednia, a stamtąd do Baden na specjalną kurację. O tym pobycie pisze tak w swoich „Wspomnieniach”: „Widać Pan Bóg pobłogosławił ich zabiegi o moje zdrowie, bo po trzydziestu kąpielach już mogłem stanąć na nogi i powoli siły wracały w moje martwe członki”[16]. Dzięki temu 9 sierpnia, po siedmiu prawie miesiącach przerwy, mógł znowu odprawić Mszę św. Pragnąc odwdzięczyć się Matce Bożej za powrót do zdrowia o. Bernard rozpoczął w Baden tłumaczenie nowenny do Matki Bożej Nieustającej Pomocy napisanej po francusku przez o. Saint-Omera. [2]

Po pewnym czasie Ojciec Łubieński jest gotów do pracy misyjnej na ziemiach polskich:  
  
Punktem zwrotnym w życiu apostolskim o. Bernarda Łubieńskiego stał się rok 1889. Klasztor mościski liczył już pięciu ojców i dlatego dwóch, a nawet trzech ojców mogło bez żadnych przeszkód wyjeżdżać stale na prace apostolskie. O. Bernard zdążył też do tego czasu opanować już całkowicie język polski i dał się poznać jako wybitny kaznodzieja. Zdobył również potrzebne doświadczenie do pracy misyjnej, a dzięki kalectwu, został oczyszczony z naturalnych pobudek działania. [2]

O Ojcu Łubieńskim zaczyna się mówić na naszych ziemiach jako o kulawym misjonarzu. Tutaj jednak zostawimy na chwilę ten wątek, bo wspomnieliśmy już o wszystkim co trzeba: zadośćuczynieniu, cierpieniu, Matce Bożej i rekolekcjach.  
  
Teraz przeniesiemy się w rejony Bielska, o których opowie nam ks. Bronisław Bartkowski:

Trzynastego października 1937 r. wysiadłem z pociągu w Suchej na trasie Kraków – Zakopane, by stąd góralską furką dostać się do Stryszawy. Siostry Zmartwychwstanki zaproponowały mi objęcie funkcji kapelańskich przy ich kaplicy. Ponieważ miałem do dyspozycji miesięczny urlop zdrowotny i... płótno w kieszeni, więc chętnie przyjąłem propozycję. Niby ta Stryszawa zaczyna się niedaleko Suchej, jakieś 2 km od stacji, ale tylko zaczyna, bo potem, beskidzkim zwyczajem, ciągnie się dobrych 12 kilometrów. A mój nowy punkt oparcia, wg relacji woźnicy, znajduje się prawie przy końcu trasy.Ruszyliśmy więc „w nieznane”. Tych stron nie znałem, więc rozglądałem się ciekawie, dokąd mnie wiozą. Najpierw kilka mil gościńcem w kierunku Żywca, potem skręt w lewo i jeszcze 6 km wyboistą, pełną zakrętów, wiejską drogą. Jeszcze jeden zakręt w lewo, pod górę, i wreszcie furka stanęła przed dużym, drewnianym domem. Po dwu godzinach jazdy byliśmy na miejscu.Beskid Żywiecki posiada wiele pięknych zakątków, ale chyba niewiele dorównuje pięknem temu osiedlu stryszawskiemu, które zwie się Siwcówką, a którego punkt centralny stanowi Zakład Sióstr Zmartwychwstanek z kaplicą świętej Teresy od Dzieciątka Jezus. Sama Siwcówka leży jakby w środku amfi teatru złożonego z gór. Ze wszystkich stron, ze wschodu i z zachodu, z południa i od północy, okalają ją góry, o których Gustaw Morcinek wyraża się, że „narodziły się z uśmiechu Pana Boga”.Góry zielone aż po szczyty ciemną zielenią lasów i jasną zielenią pól i pastwisk. Góry, które jakimś ciepłym kręgiem otoczyły Siwcówkę, tworząc z niej zaciszny zakątek, w którym jest przytulnie i ciekawie.A w samym środku Siwcówki zakład ze stylową kaplicą. Do niej przeniósł się cały naturalny urok Siwcówki, tyle, że się wysublimował, wypełnił pogodnym tchnieniem – nadprzyrodzoności. Przesada?... Sugestia?... Może. Na dowód jednak, że to nie tylko moje wrażenie, przytoczę tu urywek listu, pisanego z dalekiej Kanady. Pisze osoba, która spędziła kilka tygodni w Siwcówce: ,,Tak sobie marzyłam, że na starość przytulę się do Sióstr i nie tylko ja, ale i moi znajomi, by mieć pod bokiem tę cudowną kapliczkę. Taki tam spokój, zdawało mi się, i tak też mówię moim znajomym, że w tej kaplicy Chrystus Pan odpoczywał”. Pisząca te słowa instynktownie odgadła, o czym przed kilku laty sam Pan Jezus zapewniał Kundusię: „to jest miejsce mojego odpoczynku i mojego miłosierdzia”.W takim to miejscu, wśród takiego otoczenia, spotkała mnie osobliwa przygoda mojego życia kapłańskiego, której na imię KUNDUSIA. [1]

Mowa tutaj o Służebnicy Bożej Kunegundy Siwiec ze Stryszawy, której ksiądz Bartkowski był kierownikiem duchowym. Kunegunda Siwiec jest jedną z mniej znanych polskich mistyczek wieku XIX i XX, do której mówił Pan Jezus w wewnętrznych objawieniach, a które spisywane były przez księdza kierownika. Kunegunda Siwiec była niepiśmienna.

Wróćmy teraz do wspomnień księdza:


Ale zanim przejdę do zamierzonego tematu, chcę "dać świadectwo prawdzie". Nie wiem, ile osób doznało na tym miejscu Miłosierdzia Bożego. To są Jego, Jezusowe sprawy. To jednak wiem: jam tego miłosierdzia doznał i dlatego to moje wstępne słowo chcę jednocześnie uczynić aktem uwielbienia i podziękowania. Ile razy w brewiarzu czytam słowa: abscondit me in abscondito tabernaculi sui; ukrył mnie w głębi swego przybytku” (Ps 27, 5), i te drugie: ipse liberavit me de lagueo venantium et a verbo aspero; On sam cię wyzwolił z sideł myśliwego i od zgubnego słowa” (Ps 91, 3), ogarnia mnie wzruszenie. Słowa te dosłownie spełniły się na mnie. Nie doznałem cudownego uzdrowienia, nie. Mój pobyt na urlopie zdrowotnym – zamienił się z terminowego na bezterminowy. Przyszła II wojna światowa. Gestapo czyniło za mną poszukiwania na mojej ostatniej placówce duszpasterskiej i w domu rodzinnym, ale Pan „ukrył mnie w głębi przybytku swojego...” i oszczędził tego, czego doznali inni.Znać uznał, żem za słaby był na takie próby. Okazał miłosierdzie, więc Mu dziękuję. A przy tym uczynił mnie świadkiem swych zamierzeń i pragnień udzielanych duszy prostej, bardzo Go miłującej; więc o tym z kolei zamierzam pisać.Zostawszy więc kapelanem na Siwcówce, zacząłem powoli poznawać historię kaplicy i ludzi, którzy się do tego przyczynili. Kaplica przy zakładzie powstała w roku 1929. Zanim jednak stanęła, była przez długie lata marzeniem i upragnieniem ludzi prostych a pobożnych, którzy uważali, iż najlepszy użytek ze swego majątku zrobią wtedy, gdy go przeznaczą na budowę domu dla sióstr zakonnych, a przy tym domu stanie kaplica. A w kaplicy zamieszka najlepszy GOŚĆ – ten, który sam prosił o gościnę w domu Zacheusza i który był gościem u przyjaciół rodzeństwa z Betanii: Marty, Marii i Łazarza. Tu w Siwcówce też było rodzeństwo. W tym czasie, kiedy przyjechałem do Stryszawy, w starym, góralskim, drewnianym domu żyło ich także troje, jak tam w Betanii – dwie siostry: Zofi a i Kunegunda, i brat Michał.Z licznej, bo 3 chłopców i 7 dziewcząt liczącej rodziny, 3 siostry wyszły za mąż, reszta żyjąc razem i dożywając przeważnie późnego wieku, opuszczała ten dom dopiero wtedy, kiedy przyszło przenieść się ,,in aeterna tabernacula; do wiecznych przybytków”. Wprawdzie „Dziadek” (tak ogólnie nazywano ojca tej gromadki, bo był starym, najstarszym gazdą w osiedlu, niewiele brakowało mu do setki: gdy umierał miał 96 lat), otóż Dziadek podobno nie był zadowolony ze starokawalerstwa i staropanieństwa swych dzieci, ale ostatecznie ani do żeniaczki, ani do zamążpójścia nie zmuszał. Gazdował sobie w owej dymnej chacie (komin w niej jest wymysłem nowszej daty), a nad tą chatą i duszami jej mieszkańców gazdował Bóg. Bo wiara w Boga, w Jego prawdy i prawa, była też podstawą całej fi lozofi i życiowej i miarą postępowania. Nie wspominam o matce, bo nie udało mi się zdobyć jakichś szczegółów jej życia. Matka 10-ciorga dzieci na pewno zasługiwałaby na to, by o niej napisać grubą książkę, ale czyny takich matek sam Bóg zapisuje w swoich księgach, a tu na ziemi trzyma je w ukryciu i ludzkim zapomnieniu.Wśród dziewcząt najmłodszą była Kunegunda, po tutejszemu Kundusia, a ponieważ na osiedlu, w sąsiedztwie było kilka osób noszących to samo imię, więc później, gdy przybyło jej lat, nazywano ją Starszą Kundusią. Stryszawianie, bez względu na wiek mówią do siebie po imieniu. Chcąc się dowiedzieć ich nazwisk, trzeba pytać – „jak się piszecie”. Kundusia, aż do 21 roku życia była sobie zwykłą, młodą, wiejską dziewczyną, niczym nieróżniącą się od  rówieśniczek. Pracowała przy gospodarstwie, a w niedzielę czy w dni świąteczne lubiła w towarzystwie pogwarzyć, pobawić się, potańczyć. [1]

Wydaje się być to właściwy moment na wspomnienie o Ojcu Bernardzie Łubieńskim:

W roku 1896 zjechał z misjami ojciec Bernard Łubieński, redemptorysta, sławny „kulawy misjonarz”. Na kazania jego szły tłumy. Wśród nich znalazła się też Kundusia. Wtedy to nastąpiła decydująca chwila w jej życiu. Postanowiła poświęcić się na wyłączną służbę Bogu. W najgłębszym słowa tego znaczeniu, ile razy bowiem słyszy się określenie: „Wyłączna służba Bogu”, tyle razy stają przed wyobraźnią mury klasztorne, habit czy sutanna. A przecież życie zakonne jest tylko pewną formą służby Bogu. Duch służby Bożej polega na chętnym, całkowitym i miłosnym podporządkowaniu swej woli woli Bożej, na szukaniu jedynie upodobań Bożych. Polega na tym, by serce podzielone pomiędzy świat i Boga, jednym miłosnym aktem objęło Boga i wszystko, co Boże. By nie szukało już nic innego. Taka wróciła z owych misji Kundusia i taka pozostała do końca życia. Ziarno słowa Bożego padło na ziemię dobrą i urodzajną, zaczęło przynosić owoc stokrotny.

W czym się to objawiało? Otóż z góry muszę zaznaczyć, że w życiu Kundusi nie było nic z nadzwyczajności, bo nawet ów głos wewnętrzny (o którym na następnych stronach) nie jest, moim zdaniem, czymś nadzwyczajnym. Jest raczej spełnieniem obietnicy Jezusowej: „Kto Mnie miłuje, tego umiłuje Ojciec mój, a również Ja będę go miłował i siebie samego mu objawię”(J 14, 21). „Będę słuchał tego, co mówi we  mnie Pan” (por. Ps 84, 9).Może to tylko brak skupienia, zbytni niepokój i „troska o bardzo wiele” sprawiają, że nie słyszymy, co mówi w nas Pan, tak jak Go słyszała w sobie święta Teresa od Dzieciątka Jezus, wtedy, gdy do niej przemawiał.

Nadzwyczajna była jedynie wierność i czujność, z jaką i Kundusia odpowiadała na każde poruszenie łaski Bożej. To nadawało wartość czynnościom pozornie mało wartym, tak pospolitym. Pięknie powiedziała pewna matka: „Chcę Boga wielbić każdą wypraną pieluszką mojego dziecka”.Coś z tego ducha, tego wewnętrznego usposobienia było w Kundusi; „Omnis gloria eius... ab intus; cała chwała jej od wewnątrz” (por. Ps 45, 14)  [1]

Na sł. b. Kunegundę Siwiec trafiłem przypadkowo, przeglądając procesy beatyfikacyjne zakonu karmelitańskiego (należała ona do świeckiego Karmelu). Dość naturalnie i szybko znalazłem biografię i zapiski jej rozmów z Panem Jezusem, które pismem ks. Bartkowskiego zostawiła nam, dziś dostępne w postaci wydawnictwa pt. "Miejsce mojego miłosierdzia i odpoczynku". Zainteresowały mnie szczególnie, ponieważ są bardzo praktyczne i mogą być łatwo zastosowane w życiu świeckim. Powstawały w burzliwym okresie drugiej wojny światowej, a kilka z nich odnosi się bezpośrednio do takiej typowej dla nas próby wytłumaczenia sobie cierpienia wojennego i zjawisk politycznych w świetle wiary. Kunegunda Siwiec słyszała Pana Jezusa Chrystusa, Matkę Bożą, objawili się jej również święci zakonu karmelitańskiego tj. św. Jan od Krzyża i obie św. Teresy. 

W zapiskach znajdujemy takie odniesienia Pana Jezusa dotyczące Polski oraz tajemnicy Miłosierdzia Bożego, które żywo korespondują z treścią dzienniczka Siostry Faustyny:

Pan Jezus: Gdy całkowicie oderwiesz się od spraw doczesnych, każde tętno serca będzie Mi oddawać miłość. Wszystko, cokolwiek będziesz czynić, zamieni się w miłość. Polska będzie moim królestwem. Będzie wielka, będzie dobra i radość Mi sprawiać będzie.

[...]

Pan Jezus: Matka moja i była, i jest, i będzie Królową Polski! [...]

Polska zakwitnie pod berłem Matki mojej i wyda świętych przez pracę moich zastępców i modły dusz wybranych. 

Kundusia skarży się, że Polska jest w rękach obcych (komunistycznych).

Pan Jezus: Pozornie jesteście w ich ręku, ale rzeczywiście jesteście w moich objęciach. Jak dziecko bezpieczne jest w objęciach ojca lub matki, tak cóż wam się może stać, gdy jesteście w moich objęciach? Ufaj Mi, dziecko moje. Im więcej ufać będziesz, tym więcej otrzymywać będziesz łask. Ufaj i wierz. Obie te cnoty jednoczą się.

Ksiądz Bartkowski mówi o tych objawieniach w następujący sposób, co pozwala czytelnikowi poznać też podejście Kościoła do tego typu zjawisk:  
  
Kiedy, dwa lata po śmierci Kundusi, w 1957 r. przyjechał na wypoczynek do Stryszawy ks. biskup Kowalski, ordynariusz chełmiński i jednocześnie mój ordynariusz, poprosiłem go, by raczył przejrzeć notatki i wydać o nich swój sąd. Orzekł, że nie tylko nie znajduje w nich nic takiego, co by było contra fi  dem et mores, przeciw wierze i obyczajom, ale że zawierają wiele pięknych i głębokich myśli. Dla mnie opinia ta miała wielką wagę, bo przecież wiadomo, jak łatwo na tym „terenie” o złudzenie, a nawet o naruszenie czystości wiary.W tym miejscu wypadałoby może szerzej omówić sprawę tak zwanych prywatnych objawień. Wolę jednak ograniczyć się do stwierdzenia, że Kościół uznaje możliwość takich objawień. W konkretnych wypadkach jest bardzo ostrożny w osądzaniu ich charakteru i pochodzenia. Naturalnie, treść takich prywatnych objawień w niczym nie może się sprzeciwiać Objawieniu Bożemu i prawdom w tymże Objawieniu zawartym.Ponieważ Bóg dając pewne objawienia prywatne, ma zawsze na celu jakieś dobro, więc i prawdziwe objawienia winny nieść sobą, jako skutek, takie dobro jak: wzrost miłości, pokory, pogody ducha i pokoju serca, cierpliwości, umiłowania krzyża. Tanquerey pisząc o tej kwestii w swoim „Zarysie teologii ascetycznej i mistycznej” mówi, że „Bóg nie mnoży cudów bez powodu”. Osoby obdarzonej tą łaską nie darzy darem nieomylności. Więc do objawień w istocie swej prawdziwych, mogą się wkraść pewne błędne interpretacje. Klasycznym przykładem jest św. Joanna d’Arc. Wiemy, ile nie tylko na jej własnym życiu, ale i na losach Francji zaważyły „głosy”, które słyszała. Kiedy Anglicy ją uwięzili i skazali na spalenie, „głosy” poleciły jej zdać się we wszystkim na Jezusa i zapewniały, że będzie wybawiona „wielkim zwycięstwem”. Sądziła, że tym zwycięstwem będzie uwolnienie jej z więzienia. Jednak, to zwycięstwo miało być zwycięstwem świętości przez śmierć męczeńską.Te ogólne uwagi uważałem za potrzebne, by lepiej stało się zrozumiałe zdarzenie z 1943 r. Jest to rok szalejącej na świecie wojny, rok ucisku dla Polaków, jednocześnie rok budzących się nadziei na rychłe wyzwolenie: Quando Marcus Pascha dabit, Polonia triumphabit! (Gdy św. Marek da nam Wielkanoc, Polska zatryumfuje), głosiło stare powiedzenie. W tym roku święto św. Marka miało się zbiec z uroczystością Zmartwychwstania Pańskiego. A nuż właśnie spełni się owa przepowiednia? Niepomny na upomnienie Pana Jezusa dane Apostołom: ,,Nie wasza to rzecz znać czasy i chwile, które Ojciec ustalił swą władzą” (Dz 1, 7), zapytałem Kundusię, czy ma jakieś zapewnienia co do losów wojny i losów Polski. Odpowiedziała mi z pewnym wahaniem, że tak się jej zdawało, choć nie jest całkiem pewna, jakoby koniec wojny miał nastąpić w Wielkim Tygodniu. Nadszedł wreszcie ów Wielki Tydzień i minął, a wojna toczyła się nadal. Wprawdzie co do innych wypowiedzi Kundusi byłem spokojny, widziałem bowiem dobre owoce jakie one przynosiły, jak rosła w niej szczególnie gorliwość w modlitwie i ofiarach, by pomagać Jezusowi w ratowaniu zagrożonych dusz – sam jednak wypadek nasunął mi myśl, by wartość wypowiedzi (a przez rok zebrało się ich sporo) poddać pewnej próbie. Powiedziałem więc do Kundusi: Jeśli to rzeczywiście Bóg przemawia, to On zna także moje myśli i pragnienia. Wobec tego proszę, aby spełnił to, co tylko Jemu i mnie jest znane. Chodziło mi o nawrócenie i wyspowiadanie się pewnego grzesznika, który już od kilku lat nie spowiadał się. Stawiałem także warunek, by spowiedź odbyła się 3 maja. Kundusia nic nie wiedząc ani o treści, ani o terminie, modliła się gorąco o spełnienie mojego pragnienia. Nadszedł dzień 3 maja. Po nabożeństwie zasiadłem do konfesjonału. Patrzę, a tu pod chórkiem stoi ów grzesznik. Ludzie powoli poczęli opuszczać kaplicę, a on wtedy wstał i zamiast skierować się do wyjścia – podszedł do konfesjonału. Otrzymałem odpowiedź. [1]  
  
Jako Kościół również otrzymaliśmy odpowiedź o tym jak przecięły się drogi Sługi Bożego Ojca Łubieńskiego i Służebnicy Bożej Kunegundy – Kunegunda Siwiec umarła 27 czerwca 1955 r., po trwającej siedem lat chorobie kości, która przykuła ją na ten czas do łóżka; w dniu, w którym Kościół obchodzi święto Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Obecnie trwa jej proces beatyfikacyjny.

 

 

 

 

 

Cytaty pochodzą z:

1. Miejsce mojego Miłosierdzia i Odpoczynku - Kraków 2008
2. https://www.redemptor.pl/redemtorysci/biografia-o-bernarda-lubienskiego/ - biografia O. Bernarda Łubieńskiego
3. http://floscarmeli.pl/zalaczniki/8722674_kundusia.pdf



tagi: sługa boży bernard łubieński  służebnica boża kunegunda siwiec  matka boża nieustajacej pomocy 

damian-wielgosik
7 stycznia 2022 19:57
6     1292    20 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

barnabas @damian-wielgosik
9 stycznia 2022 11:57

Każda epoka ma swoich świętych danych nam na czasy, w których żyć nam przyszło. Lecz ich proroctwa i postawa większości nie jest rozumiana dla ogółu. Dopiero po czasie Bóg odkrywa w nich swoją Tajemnicę. Dzisiaj wzorem na Te Czasy dla nas jest św. Maksymilian Maria Kolbe. Łączył w pielgrzymiej drodze, która szedł miłość do Boga przez Niepokalaną z miłością i do człowieka, „Bo nie ma większej miłości o tej, jeżeli ktoś życie swoje oddaje…” Nie dawno obchodziliśmy urodziny św. Joannę d’Arc. Warto o chwilę do refleksji...

Charles Péguy, francuski poeta wyobrażał sobie dzieciństwo Joanny d`Arc. Widział ją, jako małą pasterkę, która jest na skraju rozpaczy patrząc bezradnie jak jej kraj ginie. Przygnębia ją bezmiar zła. Jej, tak wrażliwej, tak bystrej wydaje się on oceanem wzburzonych wód, szaleńczym żywiołem, którego nic nie pokona. A jednak, to dziecko niemal, nie zalewa się bez końca łzami, – choć mimo pogodnego usposobienia często płakało – nie popada w melancholię, nie skłania się ku jałowej frustracji. Zaczyna działać. Nie godzi się na zło.

Ten wiersz francuskiego artysty o małej Joannie, który przytacza A. Sicari, warto zadedykować tym, którzy walczą dziś o Polską. O zwycięstwo prawdy.

Jeśli za mało jest jeszcze świętych

poślij nam innych,

poślij nam tylu, ilu potrzeba,

poślij nam tylu, aż wróg się zmęczy.

My pójdziemy za nimi, Boże.

Uczynimy wszystko, co zechcesz.

Uczynimy wszystko,

co nam przekażą od Ciebie…

Jak to możliwe,

aby tak wielu dobrych chrześcijan

nie potrafiło stworzyć dobrego chrześcijaństwa?

Musi być coś, co nie jest w porządku.

O, gdybyś nam posłał,

gdybyś zechciał nam zesłać

jedną z Twoich świętych…

Kogoś nowego,

kogoś, kogo jeszcze nie oglądano

zaloguj się by móc komentować

pink-panther @damian-wielgosik
9 stycznia 2022 12:34

Niesłychanie ciekawa notka. Przyznam, że po raz pierwszy czytam o Służebnicy Bożej Kunegundzie Siwiec.W "cywilnych mediach" o Niej nic nie widziam.  Znamienne, jak w XX w. pojawiają się na ziemiach polskich pobożne dziewczęta wiejskie: Służebnica Boża Wanda Boniszewska, Służebnica Boża Maria Celakówna no i nie należy zapominać o  świętej Faustynie.

To chyba jakieś "planowane wsparcie"  na czas ucisku komunistycznego i późniejszego czyli obecnego. 

Ród Łubieńskich miał swoje chwile chwały w XVI w. (biskup Stanisław Łubieński jeden z sekretarzy króla Zygmunta III Wazy i elektor Władysława IV Wazy, Maciej Łubieński prymas Polski arcybiskup gnieźnieński 1641-1652)  ale już w XVIII w.  było gorzej.  Władysław Aleksander Łubieński też arcybiskup gnieźnieński i Prymas Polski 1759-1767  związał się z familią Czartoryskich i jawnie kolaborował z przyszłymi zaborcami.

I to chyba znamienne dla czasów upadku i niewoli, że znane rody szlacheckie z ambicjami arystokratycznymi miały w wieku XIX dzieje skomplikowane a w XX  - raczej tragiczne. W XX w. skończył się czas ziemiaństwa katolickiego , fizycznie zlikwidowanego przez obu okupantów. Czyż nie jest znamienne, że Ojca Bernarda Łubieńskiego droga życia wiodła od nowicjatu w Anglii do klasztoru w Mościskach, które w 1939 r. znalazły się pod ateistyczną okupacją. I nadal są terenem misyjnym a w szczególności potrzebują Miłosierdzia Bożego.

No i Ziemia Małopolska, która wydała tylu Świętych i Błogosławionych dla Polski i świata. 

Wielkie dzięki za tę bardzo ciekawą lekcję historii Kościoła i Nieustającej Pomocy Bożej.

 


I czy można było przewidzieć, że pod koniec XIX w. ziemie polskie, od 9 wieków ultrakatolickie, staną się "terenem misyjnym".

Zaskakujący jest i piękny wątek obrazu Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, obecnie w Polsce bardzo popularny. 

zaloguj się by móc komentować

damian-wielgosik @pink-panther 9 stycznia 2022 12:34
9 stycznia 2022 12:52

Dziękuję za piękną puentę do artykułu. Pojawienie się aż tylu wizji i objawień dot. Miłosierdzia Bożego raczej nie jest przypadkiem i jakby stanowi duchowe oraz teologiczne wsparcie dla dzienniczka św. Faustyny, a także owoców jej działalności, które potrafią dziś być krytykowane i podważane w różnych dziwnych środowiskach, czasami mianujących się także patriotycznymi. Widać pewien Boży schemat, gdzie mamy prostą, niewykształconą duszę, często niepiśmienną oraz umiłowanego przez Pana Boga kapłana, który ją prowadzi. Widać również warunkowość Miłosierdzia Bożego w kontekście pomyślnych losów Polski ("gdy", "jeśli"). Co do Ukrainy, może to zainteresowanie i podziw dla Polski wyrażone we wcześniej omawianych tutaj ukraińskich i ruskich filmikach na YT i okolicach, przekuje się również na duchowe  zdobycze – daj Bóg – może nie przez filmiki same w sobie, ale też działalność kapłańską i misyjną.

Rodzina Łubieńskich bardzo ciekawa i zasługuje na szerzą analizę, poczynając od https://jbc.bj.uj.edu.pl/dlibra/doccontent?id=305507.

zaloguj się by móc komentować

damian-wielgosik @barnabas 9 stycznia 2022 11:57
9 stycznia 2022 12:54

Ładny wiersz, dziękuję.

zaloguj się by móc komentować

pink-panther @damian-wielgosik 9 stycznia 2022 12:52
9 stycznia 2022 18:16

Dzięki za linka. Książka czyli wspomnienia rodzinne napisane w 1886 r. czyli  28 lat przed wybuchem I WW a rozpoczynające się jeszcze w czasach przed elekcją  Zygmunta Augusta Poniatowskiego na króla. Poczytałam pierwsze strony i rzeczywiście historia rodzinna zaczyna się niesamowicie. Szkoda, że nie została wydana w ostatnich latach, bo bardzo cenne informacje się zapowiadają np. dla historii gospodarczej i historii politycznej.

Ciekawie się plotły losy szlachty aspirującej do arystokracji, która należała do tego segmentu, który czynnie uczestniczył w składaniu Rzeczpospolitej Katolickiej do grobu. Przodków się nie wybiera ale za decyzje przodków się płaci. Kto mógł był przewidzieć, że znikną majątki a nawet groby. Pozostaje pamięć o tych, którzy oparli swe życie na służbie Kościołowi i Panu Bogu.

zaloguj się by móc komentować

qwerty @damian-wielgosik
9 stycznia 2022 18:25

'Ufaj Mi, dziecko moje. Im więcej ufać będziesz, tym więcej otrzymywać będziesz łask. Ufaj i wierz. Obie te cnoty jednoczą się.' ----- to jest ponadczasowe i zawsze aktualne

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować