-

damian-wielgosik

Francuskie drogi świętości XIX wieku. Życie Hermana Cohena, nawróconego żydowskiego pianisty.

Herman wielokrotnie pytał: "Czy już niedługo będziemy na miejscu? Czy widać już Paryż?" Kiedy usłyszał wołanie konduktora: "Paryż, następna stacja – Paryż!" ożywił się. "Na te słowa poczułem się jak zelektryzowany, nie wiedziałem jak mam wyrazić moją radość" – opowiadał wiele lat później.

Mimo że powyższa scena pochodzi z lat 30. XIX wieku, wielu tzw. ludzi współczesnych znalazło się w podobnych okolicznościach życia co Herman Cohen odwiedzający pierwszy raz stolicę Francji. Dzisiejszy "Paryż" to mogą być przecież prestiżowe studia w Warszawie czy Krakowie, posada w znanej korporacji, praca w Londynie albo jakiś niezwykle ważny projekt w Nowym Jorku. Dla nielicznych "Paryż" sięga wyżej, niczym czubek wieży Eiffla – wielkiej sławy i milionów fanów oraz takich zobowiązań, od których niezwykle ciężko uwolnić się ciałem i duchem.

W biografii Hermana Cohena nie możemy przejść obok krótkiego opisu religijności jego najbliższych:

Jej wiara opierała się jednak bardziej na konwencjach i uczuciach niż na autentycznych przekonaniach i praktykach. [1]

Dalej jeszcze czytamy:

Nasz dom podobny był do mrowiska, do którego się wciąż wchodziło i wychodziło: wszędzie rzeczy, wszędzie ludzie, którzy tylko liczyli pieniądze. Jedyne, co odróżniało od siebie tych ludzi zajętych handlem, była mniejsza lub większa fortuna, z racji której należał im się respekt. [1]

Termin współczesność w tym świetle zdaje się być tylko kolejną kliszą, którą nakładamy na losy danego pokolenia. Czy i dziś nie znaleźlibyśmy takich rodzin? Ewangeliczny "świat" przyjmuje jedynie wiele fizycznych form takich choćby jak sława, posada czy duże pieniądze, lecz w istocie duchowej jest zawsze taki sam.

W każdym momencie życia w jakim się człowiek znajduje można jednak korzystać z dobroci Miłosierdzia Bożego – mówił św. Rafał Kalinowski. Dla Hermana Cohena, sławnego żydowskiego pianisty XIX wieku, pochodzącego z bogatej rodziny bankierów, moment ten przypadł na czasy, kiedy w jednym pokoleniu żyli św. Jan Maria Vianney, św. siostra Bernadetta – wizjonerka z Lourdes, święta Katarzyna Laboure od Cudownego Medalika, wizjonerzy z La Sallette, a także błogosławiony papież Pius IX. 

Będąc w pociągu do Paryża w 1834 roku, Herman Cohen jako 14-latek na pewno przeczuwał, że czekają go wielkie rzeczy, czy myślał jednak o tym, że w 2022 roku będzie Sługą Bożym, a jego życie i nawrócenie materiałem na dobry film?

Od początku ponadprzeciętnie zdolny i w podobnym stopniu rozpieszczony przez rodziców i wychowawców, zapowiadał się na kogoś wielkiego. Nauka przychodziła mu łatwo. W rodzinie zapewne myślano, że będzie medykiem lub kimś tego pokroju. Szybko jednak ujawnił się jego największy talent – muzyka. Wyjazd 14-latka do Paryża wydawał się więc czymś nieuchronnym, na miarę jego ogromnych ambicji:

Muzyczny rozwój Hermana Cohena wróżył co najmniej dobrze, a profesor był z niego dumny. Pozwolił mu nawet na występ w związku z własnym koncertem we Frankfurcie. Był to pomyślny debiut dla Hermana. Prawdziwym przełomem w życiu młodziutkiego pianisty okazał jednak się niebawem występ w Teatrze Wielkim w Hamburgu. Miał wówczas jedenaście lat, a sukces, jaki odniósł był niesłychany. W dzień później w mieście prawie o niczym innym nie mówiono; wszyscy chcieli zobaczyć i usłyszeć cudownego Hermana Cohena, a gazety rozpisywały się na jego temat. [1]

Dalej czytamy zaś osobiste wyznanie Cohena:

We wszystkim byłem najlepszy. Podobnie jak drugi Jakub zagarnąłem dla siebie pierworództwo i skonfiskowałem wszelkie nagrody i przywileje. Okazywałem swoją wyższość w tak demonstracyjny sposób, że mój biedny brat bardzo wiele wycierpiał z mego powodu. [1]

Można powiedzieć, że od najmłodszych lat Cohen jest na dobrej drodze, by czołowo zderzyć się ze światem i ponieść tego najgorsze konsekwencje. W Paryżu młodzieniec trafia (choć nie bez trudności) pod skrzydła Franza Liszta (na zdjęciu obok), sławnego już wtedy węgierskiego pianisty i kompozytora:

Franciszek Liszt był bardzo zajęty i nieprzychylnie nastawiony, nie chciał dołączać już więcej uczniów do swojej grupy. Jednak promotorzy Hermana nalegali, aby zechciał choć posłuchać możliwości, jakie kryją się w chłopcu. Liszt uległ namowom. Nie tylko talent Hermana, niecodzienny w jego wieku, ale i sama jego osoba, przekonały Liszta. Sprawa była załatwiona.

Liszt nie tylko udzielał lekcji Hermanowi, ale też swemu utalentowanemu uczniowi otworzył drzwi paryskich salonów. Niebawem nie można było znaleźć towarzystwa czy salonu, w którym nie wiedziano by kim jest Herman Cohen. W barwnym towarzystwie muzyków, artystów i pisarzy, jakimi otaczał się Liszt – Mendelsson, Victor Hugo, Alfred de Musset i inni – była też pisarka George Sand (1804-1876). Jej powieści, zarówno prowokujące i pociągające, ukazywały się w wielkich nakładach. Herman nie bardzo wiedział na czym polega jej sława, nigdy nie czytał żadnej jej książki. Jedynie sam fakt, że była znana, wystarczył mu, aby ją często odwiedzać, a był czas kiedy bywał u niej nawet dzień w dzień. Podczas gdy ona pisała, skręcał jej papierosy, przygrywał na pianinie, aby ją lepiej nastroić. Kiedy matka Rozalia żywiła obiekcje, co do jego wizyt u tej pani, Herman lekceważył to zupełnie. Hasła George Sand o "wolności" i "niezależności" znakomicie mu odpowiadały. [1]

Sam Liszt pochodził z rodziny o głębokich tradycjach chrześcijańskich, jednak światowe życie szybko wybiło mu z głowy pamięć o cnotach i dobrych wartościach. Czytamy w Wikipedii[6]:

Poprzez poetę i dramaturga Alfreda de Musset spotkał George Sand i Marie d’Agoult – o sześć lat starszą od niego, inteligentną i pełną temperamentu hrabinę, która przypadła mu do gustu. Dyskutowali o sprawach religii i sztuce. Ich miłość wywołała skandal – minął rok, zanim ten związek został skonsumowany.

W połowie 1835 roku, tuż po śmierci pierwszego dziecka, kochankowie uciekli do Bazylei, a potem do Genewy. Niedługo później, 18 grudnia urodziła się ich córka Blandine. Genewa stała się „bazą” Liszta, który co jakiś czas pozwalał sobie na podróż do Paryża lub Włoch – studiował filozofię na uniwersytecie tego miasta, zaś jego kochanka oddawała się głównie lekturze dzieł filozoficznych i religijnych. Jego żona pisała artykuły, które początkowo były publikowane pod nazwiskiem Liszta. Nieco później sytuacja stała się jeszcze bardziej skomplikowana, gdy dołączył do nich uczeń Liszta, Herman Cohen.

Latem 1836 roku dołączyła do nich George Sand; trochę później wybrali się do Paryża, gdzie utworzyli ménage à trois, oraz założyli salon, który stał się miejscem spotkań literackich i muzycznych.

Cohen podążał za swoim mistrzem wszędzie. W biografii na Karmel.pl czytamy:

Burmistrz Genewy prosił Liszta, aby otworzył tam wyższą szkołę muzyczną. Herman, mimo młodego wieku, otrzymał w niej główne stanowisko i szybko został jedynym profesorem uczelni. Jakaż odpowiedzialność dla piętnastolatka! [1]

Życie w takim tempie może przytłoczyć 30-latka, a Herman miał jedynie 15 lat (zdjęcie po prawej). Mimo przezwiska Puzzi (zabawny), Cohena coraz bardziej cechował zupełnie inny przymiotnik tj. melancholijny:

W salonach Genewy Herman, tak jak w Paryżu, spotykał się z artystami, poetami i muzykami. Podobne prowadzono na nich dyskusje. Często wybuchały zajadłe napaści i kalumnie pod adresem religii i jej wyznawców. Tutaj też znajduje literaturę wszelkiego rodzaju, oddając się jej lekturze. Rousseau i Voltaire są "na topie". Sięga jednak również po lekturę duchową, O naśladowaniu Chrystusa i Pismo Święte. Herman zwierza się Lisztowi, że nie jest z nim dobrze i że jest niezadowolony z bezmyślnego życia, jakie wiedzie. Liszt, który za młodu uchodził za pobożnego i pokornego, ale który zszedł na obrzeża Kościoła i wiary, zaraz podsunął mu Biblię z dedykacją: "Błogosławieni czystego serca." Wdzięczny Herman przyjmuje dar i mówi, że bardzo by chciał zostać chrześcijaninem. Myśl niełatwa i nie dająca się tak od razu zrealizować. [1]

Wydaje się, że już wtedy światło Boże zaczęło spływać na młodego chłopca, jednak musiało upłynąć jeszcze trochę czasu, aby dało się rozstrzygnąć tę walkę na korzyść Boga:

Do złych nawyków, jakich Herman nauczył się w Genewie, zaliczyć trzeba gry hazardowe jako najgorsze i najbardziej szkodliwe dla niego. Po koncercie dobroczynnym, na którym akompaniował księciu Emile Belgiojoso, dobremu śpiewakowi solowemu, książę zaprosił wszystkich arystokratów na wspaniałe przyjęcie, które przeciągnęło się do późnego wieczora. Kilku z gości oddało się grom hazardowym. "Wydaje mi się, że po raz pierwszy zobaczyłem tego rodzaju grę – opowiadał wiele lat później. Wielkie ilości złota i srebra wygrywano i przegrywano. I ja poprosiłem, bym mógł coś postawić. To był początek cierpienia, które rzuciło w przepaść udręczenia i błędów moje najlepsze młodzieńcze lata, nie dając mi ani chwili spokoju." […]

Herman dalej wiódł nocne życie i uprawiał hazard. Czasem ledwo wystarczyło mu na zakup potrzebnych ubrań. Był czas kiedy mieszkał samotnie ze swym fortepianem, którego wcale nie dotykał. Chciał, jak to później drastycznie określił, "być wolnym, by móc robić wszystko co złe, by zarobić pieniądze, ale jedynie po to, aby móc wydawać się na pastwę przyjemności". [1]

Z czasem chyba wszyscy (z Lisztem na czele) zaczynali dostrzegać, że towarzystwo, w którym znalazł się Cohen dalekie jest od wymarzonego jak dla tak młodego chłopca. W dodatku sprawy między mistrzem a uczniem zaczęły się delikatnie komplikować:

Liszt planował właśnie turneé koncertowe po Europie z Hermanem jako organizatorem. Było to udane przedsięwzięcie, również finansowo. Liszt pisał do Franciszka Schuberta: "Jeden z moich uczniów, Monsieéur Herman, przyrzekł zorganizować mi koncerty. Był mi wielce pomocny". Jednak kiedy później odkrył brak kilku tysięcy franków, pomyślał, że Herman go oszukał. "Nie chcę o nim słyszeć", pisał w liście.

Prawda o zaginionych pieniądzach nigdy nie została odkryta. To, że Herman miałby okraść Liszta, wydaje się nie do wiary albo mówiąc właściwiej - wydaje się być nielogiczne. Oczywiście wiemy, że często potrzebował pieniędzy z powodu nałogowego hazardu, ale w liście do swego zaufanego, ojca Alfonsa Ratisbonne, napisał wiele lat później, już po swej konwersji, że był narażony na "złośliwą konspirację", która spowodowała jego odseparowanie się od Liszta. Czy to możliwe, żeby Herman Cohen, który z natury był otwartym, ufnym i prawym człowiekiem, w tak poważnej sprawie miał oszukiwać ojca Ratisbonne? Jeden z biografów Cohena zapytuje, czy aby to wielki Liszt nie był czasem dobrym kasjerem? [1]


Czasem trzeba jednak spaść na dno, by zrobić coś ze swoim życiem i Cohen jest tego dobrym przykładem:

Przybity zerwaniem z Lisztem Herman szuka ucieczki w hazardzie i innych rozrywkach. Zresztą nie zauważał, że było z nim tak źle. W jednym z listów do ojca Ratisbonne, wiele lat później pisał: "Kiedy mówię, że wszyscy młodzi ludzie, których znałem, żyli podobnie jak ja, to nie przesadzam. Szukali zadowolenia gdzie tylko można było je znaleźć; podobnie jak ja zabiegali o bogactwa, by zaspokajać wszystkie swoje potrzeby. Nigdy nie myśleli o Bogu, ale tylko o sobie i starczało im jeszcze choć tyle morale, aby trzymać się w granicach prawa".

Szczególne zaufanie Hermana Cohena do ojca Alfonsa Ratisbonne (na zdjęciu obok) łatwo można zrozumieć: on też był Żydem. Nie mając najmniejszej wiary w Boga ani żadnych wiadomości o żydowskiej wierze, nagle w roku 1842, kiedy Ratisbonne przypadkowo odwiedził pewien kościół w Rzymie, miał wizję i "zrozumiał wszystko". To Dziewica Maryja "nie wypowiadając najmniejszego słowa" nauczyła go całego Objawienia zarówno Starego jak Nowego Testamentu w czasie tej krótkiej chwili, jaką trwała wizja. Potem Ratisbonne przyjął chrzest i w końcu został kapłanem.

W 1843 roku Herman próbował pojednać się z Lisztem, ale na próżno, Liszt nie zmienił swego zdania. Mówiono o pani Cohen, że miała tylko jedną wadę - za bardzo kochała syna. Być może, ale wierna matka w chwili próby zawsze spieszy dziecku z pomocą. Tak było i tym razem. Herman miał radość, by wraz z nią i siostrą Henriettą odwiedzić Wenecję, gdzie spędzili wspaniały czas i wydawało się, że jest to najlepszy balsam na jego rany. Mógł nawet skomponować kilka mniejszych utworów i stał się znaną i popularną osobą w mieście. U progu wiosny wyjechali do Paryża, potem Londynu i znów do Wenecji. 

Herman rzeczywiście uciekał od samego siebie. Po latach stwierdził: "Przemierzyłem świat, zobaczyłem świat, kochałam świat... Tylko jednego w świecie się nauczyłem: że w nim nie znajdzie się szczęścia!..." [2]

Pan jednak cierpliwy:

Nawrócenie Hermana Cohena nie dokonało się w oka mgnieniu. W rzeczywistości promień światła powoli już wcześniej torował sobie w nim drogę: "Już znałem Jezusa Chrystusa, widziałem Go, czułem Go, czułem Jego poruszenia na każdej przeczytanej stronie, w każdym hymnie, jaki śpiewałem, na każdej mszy św., w której uczestniczyłem. Zrozumiałem, że muszę zerwać więzy, które mnie trzymają w niewoli i wyjść Mu na spotkanie, ale byłem niezdolny to uczynić. Nad ranem robiłem postanowienie, które znikało wieczorem".

To był piątek, w maju 1847 roku, Herman szedł do kościoła św. Walerego, dokąd poproszono go, aby zastąpił dyrygenta. Był miesiąc maryjny z uroczystą celebrą i oczywiście muzyką, która przyciągała wielu. Niebywały w kościele Herman Cohen opowiadał, że z początku msza święta nie robiła na nim wielkiego wrażenia i nawet nie czuł się zachęcony do uklęknięcia w jej szczytowym punkcie podczas konsekracji. Ale właśnie w tym momencie coś nieoczekiwanego i przenikliwego dokonało się we wnętrzu Hermana. To było tak, jakby, podobnie jak syn marnotrawny, nagle odnalazł siebie. Spontanicznie spuścił głowę, a równocześnie, jak potem napisał do ojca Ratisbonne "doświadczył czegoś na podobieństwo wyrzutów sumienia, że oto uczestniczy w błogosławieństwie, do którego nie miał prawa się przyłączyć". Po zakończeniu liturgii oszołomiony podążył do domu.

Tydzień później Herman przeżył to samo podczas kolejnych odwiedzin tegoż kościoła, a po kilku dniach pociągnęła go sama msza. Skontaktował się z hrabiną Rauzen (która później została jego matką chrzestną) i powiedział, że chce się spotkać z kapłanem. Ponieważ hrabina się pochorowała upłynęło jeszcze kilka dni, zanim spełniło się jego życzenie. Spotkał ojca Legranda. 

– Powiedział, że mam liczyć na to, że Opatrzność Boża mnie oświeci odnośnie tego, co powinienem robić. Na koniec wręczył mi książkę Lhomonda l’Expose de la doctrine chretienne. Oceniłem go jako człowieka Kościoła bardzo dobrego i przyjaznego i to on niewątpliwie zmienił mój stosunek do księży, jaki wyrobiłem sobie tylko na podstawie powieści, w których nieustannie księża straszyli tylko groźbami o ekskomunice i ogniu piekielnym. – pisał Cohen.

Kilka miesięcy później, w sierpniu, Herman wyjechał z koncertem do Ems w Niemczech. W pierwszą niedzielę po przyjeździe poszedł na mszę do starego małego kościoła, który polecił mu ojciec Legrand: "Wszystko mnie poruszało - hymny, modlitwy i niewidzialna obecność Boga. Byłem bardzo wzruszony... Kiedy kapłan wzniósł Hostię łzy zaczęły mi spływać po twarzy. Pamiętam, że płakałem jak dziecko, ale z całą pewnością nigdy wcześniej nie doświadczyłem takich łez jak tamte. Ogarnął mnie głęboki smutek na myśl o moim minionym życiu. Najbardziej pragnąłem wyznać moje grzechy Panu, wszystkie grzechy mego życia. W jakiejś boskiej wizji stanęły mi one wszystkie przed oczami... odrażające, zasługujące na Twoją Boską złość. A jednak czułem nieznaną błogość, jak balsam zstępującą na moją duszę. Kiedy opuszczałem kościół w Ems czułem już, że jestem chrześcijaninem, to znaczy na tyle, na ile tylko można nim być przed chrztem".

Nie spotykając się z koterią miasta, jak to zwykł czynić po każdym koncercie, Herman czym prędzej powrócił do Paryża, by odszukać ojca Legranda i opowiedzieć mu, co stało się w Ems. Zaczął teraz uczęszczać na katechezę, dużo się modlił i ćwiczył w wyrzeczeniach: "Nic nie wydawało mi się trudne". Swoje nawrócenie uznawał za szczególną łaskę, jakiej doznał za pośrednictwem Dziewicy. Rozpoczęła się w Jej uroczystość w kościele św. Walerego, to Ona wskazała mu Jezusa Chrystusa obecnego w Najświętszym Sakramencie. Oczywiście nie umiał wyjaśnić, jak rozeznał tę relację, on o tym tylko po prostu wiedział.

W okresie oczekiwania na chrzest czytał mistyków: Teresę od Jezusa i Jana od Krzyża. Przemówiły do niego szczególnie Żywy płomień miłości i Pieśń duchowa św. Jana od Krzyża: może to poeta i muzyk znajdował się na tych samych falach co on? Pewne jest, że gorący płomień, jaki w pełni płonął w Janie od Krzyża teraz zaczął ogarniać Hermana Cohena. Niedługo miał zostać oczyszczony łaską sakramentu i licznymi próbami, które czekały go w przyszłości.

Kilka tygodni przed swoim chrztem Herman był obecny podczas chrztu czterech Żydów w kaplicy klasztornej Naszej Pani Syjońskiej. Ceremonia była dla niego tak silnym przeżyciem, że prawie nie mógł ustać na swoim miejscu i najchętniej wyskoczyłby przed ołtarz i poprosił o chrzest również dla siebie.

Wielu przyjaciół i znajomych Cohena mogło wyraźnie zauważyć, jak radykalne nawrócenie stało się jego udziałem, że coś prawdziwie istotnego się z w nim dokonało. Wszystko mówiło o tym. Jego nauczyciel hiszpańskiego, Chavalier Asnarez kilka miesięcy wcześniej zauważył, w jak prosty sposób urządzony był jego pokój: żelazne łóżko, fortepian, krucyfiks, mała figurka Maryi i dwa święte obrazki: Teresy od Jezusa i Augustyna. [2]

Na chrzest Hermana Cohena ustalono datę 28 sierpnia (1847), wspomnienie św. Augustyna, biskupa i Doktora Kościoła. 

Radość na myśl o wyzwoleniu, została jeszcze raz zaćmiona przez złego ducha, który nie chciał wypuścić tej duszy ze swych sieci. W nocy poprzedzającej dzień chrztu św. sen pełen zmysłowych widziadeł rozpalił wyobraźnię dawnego niewolnika świata i wzniecił uczucia zdawało się już na zawsze oddalone. Dręczony przez te straszne widziadła bez tchu porywa się z łóżka, rzuca się do stóp Krzyża i ze łzami błaga Najwyższego i Najśw. Dziewicę Marję o pomoc. 1 pokusa odstępuje, Herman wzmocniony łaską boską podnosi się mocny i silny, aby puścić się w dalszą drogę. W sobotę 28 sierpnia w otoczeniu ks. Legrand, ks. Ratisbone z ojcem chrzestnym doktorem Gourand i matką księżną Rauzan przyjął Herman chrzest św., przejęty najwznioślejszemi uczuciami i wdzięcznością ku Bogu. „Wówczas— pisze—gdy woda święcona popłynęła po czole mojem i usłyszałem nowe imiona Marji—Augustyna - Henryka doznałem takiego wzruszenia jak gdyby silny prąd elektryczny mnie przeszył. Serce moje utonęło w ekstazie miłości i zdało mi się, że dosięgnąłem rajskich rozkoszy i skosztowałem tego upojenia, którem Bóg napawa wybranych".


Łaska chrztu św. przeistoczyła Hermana, powstał innym człowiekiem, pozostała jeszcze w nim ta sama natura gorąca, namiętna, energiczna. ale odtąd działa już tylko pod tchnieniem łaski i krokiem olbrzyma zdąża po drodze doskonałości. Chciałby odrazu opuścić ten świat i zamknąć się w ciszy klasztornej; ale długi zaciągnięte przy grze w karty zmuszały go do pozostania czas jakiś na świecie, a nawet w otoczeniu w którem żył dotąd. Było to wielkiem niebezpieczeństwem dla jego duszy i nie małego dowiódł hartu, że znowu nie uległ ponętom światowym i zachował niewzruszone postanowienie służenia Bogu. [2]

Młody neofita szybko zapałał miłością do nocnej adoracji Jezusa Chrystusa w Najświętszym Sakramencie, co jest kolejnym znakiem jak bardzo Bóg umiłował Francję, ponieważ ponad sto lat temu francuska mistyczka Małgorzata Alacoque słyszała bezpośrednie ponaglenie Pana Jezusa do modlitwy na kształt nocnej adoracji:

Chrystus żądał od Małgorzaty, by często przystępowała do Komunii świętej, jak tylko pozwoli jej na to posłuszeństwo, a przede wszystkim tego, by przyjmowała Go w Komunii świętej w pierwsze piątki miesiąca, a w każdą noc z czwartku na pierwszy piątek, by uczestniczyła w Jego konaniu śmiertelnym w Ogrójcu między godziną 23:00 a 24:00.
"Upadniesz na twarz i spędzisz ze Mną jedną godzinę. Będziesz wzywała miłosierdzia Bożego dla uproszenia przebaczenia grzesznikom i będziesz się starała osłodzić mi choć trochę gorycz, jakiej doznałem".
[7]

Duchowe dziedzictwo Małgorzaty Alacoque spełnia się w czynach Hermana Cohena:

W roku 1848 Herman przejęty czcią najgłębszą dla Jezusa w Eucharystji—daje początek tej przepięknej  instytucji, która potem rozeszła się po całej Francji i całym świecie—nocnej adoracji Najśw. Sakramentu.        
Na razie znalazł 23 członków, pierwsi byli: pan Asnares, dawny dyplomata hiszpański, hr. Raymund de Cuers, kapitan marynarski, Karol Fage oficer marynarki i kilkunastu wyrobników. Adoracje nocne odbywały się stale w kaplicy Ojców Morystów.
[2]

Herman, mimo energicznej działalności w Kościele, musi jeszcze oddać dług, który zaciągnął w świecie. Aby to zrobić gra koncerty i daje lekcje, mieszkając w tym czasie w skromnym pokoiku u Ojców Morystów. Na pewno takie rozdwojenie było dla niego dużym wysiłkiem:

Ponieważ Herman musiał spłacić 30 000 długu, odmawiał sobie wszystkiego aby jak najprędzej go spłacić.[…]        

Na razie prawie nic nie zmieniło się w życiu Hermana, obracał się w najwyższych sferach towarzystwa, bywał w salonach, dawał lekcje, lecz w zachowaniu się zaszła zmiana ogromna; stał się poważny, cichy, skromny w ubraniu. Nieraz słyszał krytykę, gorzki sarkazm, nazywano go pobożnisiem; napada go czasem uczucie wstydu i upokorzenia, ale mężnie je zwycięża. Herman jest względem siebie bezwzględnie surowy i każdy nawet cień próżności z energją zwalcza w sobie, a siłę do walki ustawicznej czerpie w modlitwie i komunji św. Wzruszający to widok, gdy ten młody artysta przebiega ulice Paryża z rożańcem w ręku, śpiesząc z lekcji na lekcję, lub w pośród przygotowań do koncertu, odprawia rozmyślanie. [2]

Swój ostatni koncert z wielką ulgą komentuje następująco:

Po koncercie gdy wrócił do pokoiku, gdzie go zakonnik czekał zawołał, wyciągając doń ręce: „Już tedy na zawsze, skończone ze światem! z jakąż radością po ostatniej nucie ukłoniłem się mu, żegnając go na wieki". [2]

Czytamy dalej:

Herman był już wolny, teraz chciał spełnić pragnienia powstałe podczas tych dwóch lat samotności i modlitwy. Pragnął gorąco zostać sługą ołtarza, lecz na razie nie mógł zdecydować się czy zostać świeckim kapłanem, czy wstąpić do zakonu. Radził się O. La-cordaire'a. „ Jeżeli masz odwagę dać sobie w twarz, pluć, nic nie mówiąc, to zostań mnichem". „Mam", odpowiedział i postanowił nim zostać. Trzeba było zdecydować się co do zakonu; Opatrzność kierowała tak wszystkiem, że nie wahał się wybrać zakon Karmelitów Bosych i skierował swe kroki do Agen. Matka Hermana nie wiedziała na razie o jego nawróceniu, gdy donieśli jej o tem nie martwiła się bardzo, gdyż sądziła, że to jeszcze jeden wybryk syna, który minie prędko. 15 lipca Herman udał się do mieszkania matki, żeby ją pożegnać. Powiedział jej że wyjedzie na czas dłuższy, a w ciszy i spokoju chce coś stałego na przyszłość postanowić. Biedna matka już nie łudziła się, że ją syn na zawsze ma opuścić. Nazajutrz pojechała na dworzec, aby jeszcze raz uścisnąć swego Hermana, prosiła by jej pozwolił obciąć pukiel włosów na co się chętnie zgodził. [2]

W Agen przyjmuje go Ojciec Dominik, który wysyła go do nowicjatu  w Broussey. Mnożą się jednak trudności – żydowski konwertyta nie może po dwóch latach od nawrócenia ot tak wstąpić do zakonu bez zgody z Rzymu:

Tymczasem Herman nie był jeszcze nowicjuszem, przełożeni wyżsi odmówili dyspensy, obawiając się, że tak świeże nawrócenie nie będzie trwałe. Bolała go bardzo ta odmowa ale nie zniechęcił się i ruszył do Rzymu, aby tam u Jenerała zakonu prosić o pozwolenie. Trafił w bardzo dobrym czasie, gdyż właśnie odbywały się wtedy posiedzenia wszystkich starszych przełożonych karmelickich. Prośba jego została przychylnie przyjęta.

 

Herman miał wielką pokusę zwiedzić pamiątki stolicy chrześcijaństwa, ale oparł się temu, aby prędzej urzeczywistnić cel swej podróży. 30 września wyjechał Herman do Broussey (na zdjęciu), a 6 października obleczonym został w habit zakonny, jako brat Augustyn-Marja od Najśw. Sakramentu. Odtąd świat już dla niego niczem, zamyka się sam z Bogiem w swej celce, której, jedynym sprzętem deska na której sypia, a siedzeniem podłoga. Zamiast sutych zastaw w złocistych salonach, będzie przyjmoWał skromny postny zawsze posiłek w glinianej miseczce drewnianą łyżką w skromnej sali o nagich, wybielonych ścianach. Dawniej noce spędzał na zabawach, teraz wśród nocy będzie wstawał po kilka razy i boso pójdzie do kaplicy na modlitwę. Zamiast pochwał, oklasków, zachwytów, będzie odtąd słuchać w milczeniu napomnień i zarzutów, posłuszny na każde skinienie. Oprócz jeszcze zwykłych ostrości dodaje Herman dobrowolne umartwienie. Cóż za wielka przemiana, a jednak czuje się szczęśliwym zupełnie. „Wyrazić szczęście, jakiego tu doznaję pisze — bez przerwy od moich obłóczyn, to mi niepodobno! Trzeba by pióra anielskiego, aby opisać rozkosze wewnętrzne, jakich się doznaje w naszym nowicjacie. Będąc niemal ciągle wobec Najśw. Sakramentu, zapomina się o ziemi i żyje w towarzystwie cherubinów, którzy nieustannie otaczają Baranka. Jest to jak gdyby ustawiczna komunia św." Herman wszelkiego rodzaju ofiary chętnie składał, nawet te, które były mu najtrudniejsze. Wzbroniono mu było w nowicjacie oddawać się dziedzinie harmonii i pieśni, ten gwałt zadawany naturze szkodliwie wpływał na zdrowie, nigdy się jednak nie uskarżał. W czerwcu 1850 r. Wizytka siostra Marja - Paulina przysłała mu słowa do pieśni. Odpowiada jej: ,Jezus nie chce, abym teraz dorobił muzykę do pięknych słów siostry. Wczoraj czułem w duszy odpowiednią muzykę, mógłbym ją napisać. Lecz Jezus wyraził swą wolę: przed profesją nic już obcego myśli mej niema zaprzątać. Jeśli jednak może jaka ofiara dla Jezusa uczyniona być przykra, to ta nią była". [2]

Wydawało się, że brat Augustyn czerpie niewypowiedzianą radość i szczęście z sytuacji, w której się znalazł i jeszcze długo będzie trwać ten stan. Niewiele jednak czasu musiało minąć, by nadciągnęła pierwsza burza i prawdziwy test jego nowej wiary:

Matka Hermana odszukała go i przybyła do rozmównicy klasztornej. Gdy wszedł w towarzystwie mistrza nowicjuszów, p. Cohen zemdlała. Tylko wyrazy najczulszej miłości syna przywołały ją do życia. Przez 10 dni powtarzały się te odwiedziny wraz z usiłowaniami na jakie tylko zdobyć się mogło macierzyńskie serce, aby syna odzyskać. Lecz nie zachwiały jego postanowienia ani łzy, ani prośby, ani obietnice. Natomiast starał się w nią wlać ten promień prawdziwego światła, podwoił ofiar i modlitw o nawrócenie matki; lecz niestety było to daremne, wyjechała wzruszona, wahająca się, lecz nie nawrócona. Boleść Hermana była wielka, lecz nie poddał się zniechęceniu, gorliwość jego rosła w miarę trudności i walk. Oddał się Bogu bez żadnego zastrzeżenia, wznosił się wysoko na skrzydłach zaparcia się, starając się też drugich pociągnąć. Pisze do hr. de Cuers. „Wyrzeknijmy się wszystkiego co nam najbliższe. Zdaje mi się, że jeżeli nie zawsze czujesz spokój wewnętrzny, jeśli czujesz próżnię w życiu, coś cię jeszcze trwoży, musi być twoja ofiara nie zupełna, musiałeś jakąś cząstkę samego siebie sobie zostawić". Przejęty   duchem największego zaparcia się siebie i bezgranicznej miłości ku Bogu, mógł Herman wstąpić na stopnie ołtarza i dokonać przyrzeczonej ofiary. […]

Nowicjacka szkoła nie okazała się taka łatwa dla Hermana z jego silnym, dominującym charakterem, jego porywczością i wrażliwością. Musiał też wyzwolić się z pewnych przyzwyczajeń wcześniej nabytych, jak palenie tytoniu, wąchanie tabaki, picie kawy, co zgodnie ze świadectwem przełożonych było jedną z najdotkliwszych dla niego ofiar. Poinformowano go również, że w okresie nowicjatu nie ma prawa zajmować się muzyką. Kiedy jego dobra przyjaciółka z Paryża, s. Maria-Paulina przysłała mu pierwsze teksty pieśni do nowego zbiorku, prosząc o podkład muzyczny, odpisał jej: "Jezus nie życzy sobie, abym skomponował muzykę do pieśni, które mi Siostra przesłała. Jednak kiedy wczoraj po raz drugi je czytałem, to zdawało mi się, że słyszę w sobie melodię... i myślę, że gdybym jeszcze raz je przeczytał, to mógłbym od razu zapisać nuty". Oparł się pokusie, ale w liście pisze dalej: "Trzeba złożyć ofiarę, a jeśli ofiara uczyniona dla Jezusa boli, to znaczy, że właśnie nią jest". [2]

Cierpliwość okazała się jednak odpłacać:

W czasie mego życia artystycznego w świecie nigdy nie miałem okazji być dzieckiem, bo już jako dwunastolatka wprowadzono mnie w salony". Teraz w nowicjacie Bóg zrekompensował mu ten brak. Herman pisze dalej: "Korzystam ze wszystkich radości duchowego dziecięctwa... i niczego innego nie pragnę, jak tylko spełnienia się woli Bożej we mnie i wszystkich". [1]

19 kwietnia 1851 przyjmuje upragnione święcenia kapłańskie:

Mam nadzieję, że później będę miał czas, by opowiedzieć o nadludzkich zdarzeniach, jakie stały się moim udziałem w ostatnich dniach. Jeszcze się z nich nie otrząsnąłem i wcale tego nie chcę... [1]

To dopiero teraz Herman Cohen wypływa na szerokie wody życia, w powołaniu, które od zawsze dane było mu od Boga. Szybko zauważono w nim talent kaznodziejski:

Kazania Hermana, podobnie jak jego dzieła muzyczne, naznaczone są romantyzmem epoki, ale znaleźć w nich można pozbawioną sztuczności prostotę, wysoko cenioną również i dzisiaj. Zawsze był dobrze przygotowany, choć z pewnością jego posłuszeństwo Duchowi Świętemu przyczyniało się do owocności jego apostolatu kaznodziejskiego. [1] 

Serce Hermana rosło szczególnie, gdy słyszał o zajściach we własnym domu, który opuścił całkowicie dla służby Bożej:

Od czasu konwersji i chrztu Herman Cohen miał wielkie głębokie pragnienie, by przywieźć swój własny naród, Żydów, do Chrystusa. Fakt, że większość członków jego rodziny nie chciała o tym słyszeć potwierdza tylko, jak trudno jest być prorokiem we własnym domu. Jakże więc wielka była jego radość, kiedy jego rodzona siostra Henrietta, po ludzku tak bardzo mu bliska, coraz bardziej zbliżała się do Kościoła. S. Maria-Paulina, która zaangażowała Henriettę w lekcje muzyki – Henrietta była dobrą pianistką – zapewne miała też w tym swój udział. Przed przyjęciem chrztu powstrzymywała ją obawa, że jeśli zostanie chrześcijanką to odbiorą jej syna Jerzego. W czerwcu 1852 Henrietta powiadomiła swego brata o swojej wizycie u niego w Agen, a on zintensyfikował swoje modlitwy w jej intencji. Cała młoda rodzina Raunheim przybyła tuż przed niedzielną uroczystością Trójcy Świętej, a swoją homilią na temat tej głównej tajemnicy chrześcijańskiej chciał przede wszystkim poruszyć i przekonać serce siostry. I rzeczywiście, przyjęła chrzest 19. czerwca, w uroczystość Serca Jezusowego, prosiła jednak, aby się to stało bez wiedzy jej męża. Przedtem Jerzy, który nie ukończył jeszcze ośmiu lat, był niezwykle poruszony procesją w uroczystość Bożego Ciała i naprzykrzał się, by samemu móc też sypać kwiatki przed Najświętszym Sakramentem. Potem przybiegł do ojca, Żyda i zawołał: "Wiesz co, tato? Rzucałem Bogu kwiaty!" Ojciec nie wziął tego zdarzenia poważnie, ale od tego dnia najgłębszym pragnieniem Jerzego było przyjąć chrzest. [1]

Karmel w tym czasie przeżywał istny rozkwit we Francji. Powstawały nowe fundacje, a stare odbudowywały się. Wśród politycznych napięć kwitło życie duchowe, a różni znani dziś święci krzyżowali swoje drogi, być może kompletnie nieświadomi przyszłych swoich kanonizacji i beatyfikacji:

Głosił kazania prawie we wszystkich miejscowościach południowej Francji, czego świadectwa można znaleźć w gazetach z tamtych lat. Oto charakterystyczne wypowiedzi: "Samo spojrzenie na niego wystarczy, by poruszył dusze, a swoimi słowami nawraca grzeszników". W związku z akcją dobroczynną w Lyonie ojca Augustyna-Marii słuchało trzy tysiące osób, które potem zebrały rekordową składkę na ubogich w mieście. Przy okazji liturgii w Marsylii, gdzie poproszono go o wygłoszenie kazania spotkał biskupa i założyciela zgromadzenia misyjnego księży oblatów, niedawno kanonizowanego Eugeniusza Mazenod (1782-1861), którego duchowość była również na wskroś eucharystyczna i który bardzo sobie cenił Hermana. (...) Herman otrzymał też zaproszenie do głoszenia homilii w Genewie w maryjnym miesiącu maju 1853 roku: "Obym tylko mógł zadośćuczynić za ten skandal, jaki kiedyś tam wywołałem!" W ostatnim momencie przed wyjazdem jego stan zdrowia uległ takiemu pogorszeniu, że podróż okazała się niemożliwa. W drodze powrotnej do Carcassonne w Grenoble spotkał Maksymiliana, jedno z dzieci, któremu w La Salette w 1846 roku objawiła się płacząca Maryja. Zresztą nie po raz pierwszy będzie mu dane spotkać tak szczególnie przez Maryję obłaskawione dziecko. [1]

Nie tylko wątek La Salette nawiązuje do ważnego dla naszej obecnej duchowości XIX wieku:

Od początku nowicjatu ideał Karmelu, samotność z Bogiem, do której Herman czuł się głęboko powołany, istnienie klasztorów eremickich w łonie reformy terezjanskiej, cieszyły go i pociągały. W 1856 roku, kiedy zawiązywał się klasztor w Bagneres, w pobliskim Tarasteix znalazł idealne miejsce na tego rodzaju fundację i pomimo trudności finansowych uzyskał od przełożonych błogosławieństwo na to przedsięwzięcie. […]

Tarasteix leży tylko dwie mile od Lourdes, gdzie w 1858 roku Bernadetta Soubirous (1844-1879) miała objawienia Matki Bożej. Herman już wcześniej zapoznał się z nimi, najpierw prawdopodobnie za pośrednictwem Antonietty Tardhival, która była jej duchową córką od 1853 roku, kiedy to chciała wstąpić do Karmelu w Bagneres. Antonietta, która powoli stała się prywatną nauczycielką Bernadetty, miała możliwość osobiście być obecną podczas objawień i rozmawiać z widzącą. Była w bliskim kontakcie z Hermanem i zapewne opowiadała mu o tych zdarzeniach. Jednak mimo, że Maryja zajmowała tak szczególne miejsce w jego karmelitańskim sercu, trzymał się z dala od Lourdes jeszcze przez dwa miesiące po ostatnim objawieniu, prawdopodobnie z uwagi na pełne rezerwy stanowisko władz kościelnych. Dopiero we wrześniu 1858 roku o. Augustyn-Maria w towarzystwie proboszcza z Tarasteix , ojca Rozičs, udał się do Lourdes, gdzie przyjmował ich sam o. Peyramale, słynny proboszcz Bernadetty. Odwiedzanie groty było jeszcze wówczas otoczone surowymi restrykcjami i goszczący tutaj kapłani musieli mieć specjalne pozwolenie burmistrza na to, by udać się tam następnego dnia o świcie. O. Rozičs opowiadal, że Herman przy tej okazji zatopił swój brewiarz w źródle, kiedy chciał się z niego napić. Pewna kobieta pospieszyła, by go stamtąd wydostać, a Herman zaraz sprawdzał, na ile kartki się zamoczyły. Jakież było jego zdziwienie, kiedy zobaczył, że szczególnie umiłowany przez niego kolorowy obrazek Matki Bożej nie tylko, że był nienaruszony, ale że idealne jego odbicie znalazło się na pustej stronie, gdzie był włożony. Zamiast jednego pięknego obrazka miał teraz dwa!

Następnego dnia Herman chciał powrócić do groty, choć zezwolenie burmistrza dotyczyło tylko jednej wizyty. Ojcu Peyramale tak uzasadniał swoje pragnienie: "Oczywiście nie widziałem Maryi, ale w grocie miałem to samo uczucie jak przy moim nawróceniu". Władze miały też swoje oko na nim i w raporcie komisarza Jacomtes z dnia 21. września możemy przeczytać: "Wczoraj wczesnym rankiem panował wielki niepokój w grocie, bezsprzecznie spowodowany przez ojca Hermana i dr Dozours, którzy, po tym jak razem opuścili miasto, udali się do groty, gdzie o. Herman, pośrodku rzeczy ludzi, których pociągnęła tam obecność karmelity, na całe gardło śpiewał Magnificat i jeszcze inny psalm, tak głośno, że głos jego można było usłyszeć daleko na drodze do Pau".

Tego samego dnia Herman długo rozmawiał z Bernadettą. Nie była zbyt zachwycona rozmowami z księżmi, ponieważ ostatnio nazbyt często ją przesłuchiwano. Jednak Herman był pierwszym karmelitą, jakiego spotkała i od czasu objawienia w święto Matki Bożej z Góry Karmel 16 lipca, Karmel zaczął mieć dla niej duże znaczenie. Możliwe też, że Antonietta Tardhival opowiadała Bernadecie o swym ojcu duchownym. Łączyła ich wspólna miłość do Maryi i Najświętszej Eucharystii. Nie wiemy o czym ze sobą rozmawiali, ale siedem lat później Bernadetta pisała do pani Douville Saint-Alire dziękując za portret Hermana: "Nie potrafię powiedzieć jak bardzo ucieszyłam się widząc portret Hermana. Musiała Pani być pod natchnieniem, bardzo bym chciała mieć jeden taki portret". [1]

Swoje drogi Ojciec Cohen krzyżuje również z świętym Janem Marią Vianney (na zdjęciu):

W 1855 roku Herman głosił homilie adwentowe w Lyonie, kiedy to otrzymał bolesną wiadomość o śmierci matki Rozalii Cohen. Najchętniej udałby się do Paryża, by pocieszyć resztę rodziny, ale sam niepokoił się o duszę swojej matki. Z tym ciężarem na sercu udał się do Ars, by powierzyć troskę świętemu proboszczowi, Janowi Marii Vianney (1786-1859). Ten nie tylko pocieszył go, ale wypowiedział też proroctwo: "Miej nadzieję, miej nadal nadzieję! W piękny dzień, w Uroczystość Niepokalanego Poczęcia NMP, otrzymasz list, który będzie dla ciebie wielką pociechą". Dokładnie 8. grudnia 1861 roku pewien jezuita przekazuje Hermanowi list zawierający objawienie, które 18. października tegoż roku otrzymała mistyczka Leonia Guillemant. W chwili śmierci Rosalii Cohen Matka Boża prosiła swego Syna za nią i zawierzyła Mu gorliwe modlitwy Hermana. Wówczas wyszło światło od Chrystusa i rozjaśniło duszę kobiety, która natychmiast otworzyła się przed Panem w miłosnym zawierzeniu. Herman mógł również mieć dobre nadzieje co do swego ojca Dawida Abrahama w Niemczech, do którego łoża śmierci został wezwany w sierpniu 1859 roku. Ojciec miał powiedzieć: "Wybaczam ci trzy wielkie błędy, jakie popełniłeś w swoim życiu: to, że zostałeś katolikiem, że sprawiłeś, że twoja siostra została katoliczką i że ochrzciłeś swojego siostrzeńca". [1]

Wydawać się mogło, że Boża Opatrzność wyprostowała wszystkie kręte ścieżki Ojca Hermana. Pilny czytelnik być może zapyta: a co z Lisztem?

W czerwcu 1862 roku Herman przebywał w Rzymie na kanonizacji japońskich męczenników z XVI wieku. Równocześnie przybył tam Liszt. Dawni przyjaciele nie widzieli się od czasu rozstania w 1843. Po wyświęceniu Hermana korespondowali ze sobą, ale nigdy nie doszło już między nimi do spotkania. Ileż to w międzyczasie się wydarzyło! Liszt wrócił na łono Kościoła, a "melancholijny Puzzi" stał się dojrzałym mężczyzną i kapłanem. Wielka była ich radość, ich wzajemna relacja została uzdrowiona i odnowiona. [1]

Franciszek Liszt pod koniec życia nawraca się i wstępuje do zakonu franciszkańskiego, gdzie otrzymuje wszystkie cztery niższe święcenia tj. akoliat, egzorcystat, lektorat i ostariat.
Co znaczyły poszczególnie święcenia można przeczytać w dziele "Święcenia w prawie kanonicznym" autorstwa ks. Władysława Szafrańskiego [4].

W innej biografii Liszta czytamy:

W lecie 1863 roku zamieszkał w klasztorze Madonna del Rosario na wzgórzu Monte Mario, gdzie odwiedził go nawet papież Pius IX. [5]

W tym momencie niektórzy mogliby wyciągnąć najcięższe działa pobożności i zarzucić bł. Piusowi IX jakiś niecny występek np. upadek wiary albo chociaż dziwne spotkania z niemoralnymi ludźmi. Przecież jeszcze kilka stron wcześniej czytaliśmy o jakichś trójkątach i nieślubnych dzieciach, tymczasem skandalista Liszt spotyka się z papieżem, gdy normą jest tzw. stara Msza Św. Zostawmy jednak te rozważania, albowiem każdy moment życia jest dobry na Boże Miłosierdzie. Sam Liszt zostawia po sobie wiele genialnych kompozycji, w tym "Drogę Krzyżową", skupiając się pod koniec życia na komponowaniu utworów kościelnych:

A co z Cohenem? W naszej historii zdążył przecież spotkać się z wizjonerem z La Salette, świętą siostrą Bernadettą z Lourdes, czy świętym Janem Marią Vianney. Wcielił też w życie nocną adorację Najświętszego Sakramentu wśród mężczyzn za wizją św. Małgorzaty Alacoque. Można powiedzieć, że żył w samym centrum oddziałowywania świętości. To jeszcze nie wszystko. Papież Pius IX wraz z zakonem karmelitańskim, o czym celowo dotąd nie wspomnieliśmy, wysyła go do Anglii, by tam odnowił Karmel. Ojciec Augustyn robi to w swoim zwyczaju perfekcyjnie i już niedługo po jego przybyciu prowincja może cieszyć się nowym domem zakonnym w Londynie i świeżymi powołaniami. Ojciec Augustyn pracuje jak zwykle ponad siły, tak że wszyscy dziwią się skąd je bierze. W końcu odbija się to jednak na jego zdrowiu:

Wieloletnia intensywna praca uniemożliwiała zakonnikowi spełnienie jego wielkiej tęsknoty - życia w pustelni. Kolejną trudnością stała dlań się pogłębiająca choroba oczu - o. Augustyn zapadł bowiem na jaskrę, uniemożliwiającą mu nie tylko czytanie. W dniu archanioła Rafała, który - jak uczy Pismo św. - doprowadził do uzdrowienia ślepego Tobiasza, rozpoczął więc nowennę do Matki Bożej z Lourdes, zakończoną pielgrzymką do cudownego źródła. Powolna poprawa zakończyła się ustąpieniem choroby. Uzdrowiony karmelita miał też możliwość spotkania się ze swoją siostrą Bernadettą; cieszył się później jej wstąpieniem do klasztoru, sądząc, że ta decyzja uchroni młodą dziewczynę od złych skutków sławy. [3]

Choroba oczu jak i wcześniejsze liczne dolegliwości, z którymi apostołował nie były ostatnimi cierpieniami, z którymi się mierzył:

W połowie grudnia 1870 roku ojciec Augustyn Maria został wezwany do biskupa. Okazało się bowiem, że w Prusach przebywa wielu jeńców francuskich, władze państwowe jednak nie wyraziły zgody na wjazd francuskich kapłanów, którzy mogliby tam posługiwać. Pojawiła się szansa na to, że pozwolenie takie otrzyma zakonnik urodzony w niemieckiej rodzinie. Cohen przyjął to zadanie. Wyjeżdżając, 24 listopada 1870 roku, oświadczył: "Niemcy będą moim grobem".

Praca kapelana polowego w podberlińskim Spandau obejmowała troskę o potrzeby duchowe i materialne kilku tysięcy jeńców. Panowała tam wówczas sroga zima, a trzeba było się starać o środki do życia; ponadto całymi godzinami trwały spowiedzi w zimnych pomieszczeniach lazaretu. Herman Cohen - ofiarny karmelita - podupadał na zdrowiu. Świadom ciężkiej choroby, powiedział: "Niech się dzieje wola Boża. Jeśli wyzdrowieję, zobaczę wiele smutnych wydarzeń. Ale chętnie pracowałbym jeszcze, by ratować dusze". [3]

Tak pisze Ojciec o Spandau:

Jestem w Spandau, gdzie przyjmowałaś komunię w zakrystii. Bywam w tej zakrystii codziennie, bo sprawuję mszę i głoszę kazania dla jeńców francuskich. Zostałem wyznaczony na kapelana dla 5.300 jeńców wojennych. Około pięciuset z nich choruje na tyfus i dyzenterię. Około czterystu przychodzi codziennie na mszę... [1]

Ojciec Herman Cohen zmarł w piątek, 20 stycznia 1871 roku. "Cohen" oznacza w judaiźmie "kapłan".

"Przebiegiem ten świat, zobaczyłem świat, widziałem świat! I tylko jednego nauczyłem się w świecie: nie można w nim znaleźć szczęścia. Szczęście! Aby je znaleźć, przebyłem miasta i królestwa (...). Szukałem w bogactwie, w podnieceniu grą, w pomysłach literatury romantycznej, w przygodach życia, w zaspokojeniu nieumiarkowanej ambicji. Szukałem szczęścia w sławie artysty, w towarzystwie znanych ludzi, we wszelkich przyjemnościach zmysłów i ducha. Wreszcie szukałem w wierności przyjaciół - mój Boże, gdzież ja nie szukałem! (...) Posłuchajcie! Znalazłem to szczęście! Posiadłem je. Z mojego serca przelewa się radość. Na czym polega szczęście? Tylko sam Bóg może ukoić tęsknotę ludzkiego serca. Maryja ofiarowała mi tajemnicę Eucharystii. I poznałem: Eucharystia jest życiem, jest szczęściem! Nie mam już żadnej innej matki niż Matka Pięknej Miłości, Matka Eucharystii. To Ona podarowała mi Eucharystię - i Ona skradła mi serce. Wiecie, dlaczego zostaje się mnichem? Żeby oddać tę zapoznaną miłość!". – Sługa Boży ojciec Augustyn Maria od Najświętszego Sakramentu (Herman Cohen), 1820 – 1871

Bibliografia:

1. https://www.karmel.pl/sluga-bozy-ojciec-augustyn-maria-od-najswietszego-sakramentu-herman-cohen-1820-1871/
2. Apostoł Eucharystii czyli żywot Ojca Hermana w Zakonie - http://pbc.biaman.pl/Content/23431/Aposto%C5%82%20Eucharystii.pdf
3. https://milujciesie.pl/herman-cohen-zydowski-pianista-i-karmelita.html
4. https://bazhum.muzhp.pl/media/files/Prawo_Kanoniczne_kwartalnik_prawno_historyczny/Prawo_Kanoniczne_kwartalnik_prawno_historyczny-r1959-t2-n3_4/Prawo_Kanoniczne_kwartalnik_prawno_historyczny-r1959-t2-n3_4-s233-299/Prawo_Kanoniczne_kwartalnik_prawno_historyczny-r1959-t2-n3_4-s233-299.pdf
5. https://www.biografie-niemieckie.pl/ferenc-liszt
6. https://pl.wikipedia.org/wiki/Ferenc_Liszt
7. https://misericors.org/sw-malgorzata-maria-alacoque/

Wszystkie użyte zdjęcia znaleziono na licencji Creative Commons.



tagi: herman cohen  św. jan maria vianney  św. siostra bernadeta  nawrócony pianista 

damian-wielgosik
12 stycznia 2022 16:22
1     723    6 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

MarekBielany @damian-wielgosik
12 stycznia 2022 23:28

przebyłem miasta i królestwa .

Nie ruszając się z Warszawy.

Tamka, Racławicka...

 

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować